Artykuł Krew polska na Wołyniu na łamach konspiracyjnego „Biuletynu Informacyjnego” z maja 1943 r.

Anarchia na Wołyniu, zapoczątkowana marcową ucieczką w lasy całej ukraińskiej milicji Wołynia (ok. 5000 ludzi) – trwa i nawet wzmaga się, godząc specjalnie ciężko w ludność polską. Osiedla polskie stały się terenem wypadów band ukraińskich, które grabią, palą i mordują setki bezbronnych rodzin. Nie cały Wołyń jest ogarnięty przez anarchię, są jednak powiaty [...], w których niemal doszczętnie wyniszczono ludność polską. Ogólne straty polskie sięgają już paru tysięcy wymordowanych mężczyzn, kobiet i dzieci. Jednym z największych pogromów polskości był napad bandy milicjantów na Janową Dolinę w wielkanocnym dniu 25 kwietnia. Wymordowano tam około 300 osób, przeważnie paląc nieszczęśliwych wraz z ich domami. Jest rzeczą wysoce charakterystyczną: wszędzie tam, gdzie ludność polska chwyta z determinacją siekier i wideł oraz organizuje obronę – tam próby pogromu nie udają się. Giną natomiast osiedla i grupy ludności wylękłej, biernej. Albowiem anarchia wołyńska nie jest wyrazem jakiejś powszechnej rebelii całej ludności – jest ona robotą stosunkowo nielicznych band, rekrutujących się przeważnie z byłej milicji, band działających często nieudolnie i tchórzliwie. Okupant niemiecki – nie będąc na siłach opanować anarchię, wyzyskuje ją politycznie, starając się wzmóc i rozszerzyć nienawiść polsko-ukraińską. M.in. w tym celu władze niemieckie pospiesznie werbują Polaków do walki z bandami ukraińskimi. Do Łucka sprowadzono szwadron żandarmerii, złożony wyłącznie z Polaków (mundury niemieckie, oficerowie Niemcy), który przeprowadził już kilka wypadów karnych, w czasie których spalono parę ukraińskich wsi. Ponieważ są również oznaki, że agenci sowieccy dążą do wyzyskania pogromów wołyńskich celem dalszego podniecania wrogości „nacjonalistów” polskich i ukraińskich – położenie na Wołyniu staje się wyjątkowo groźne, zarówno dla życia Polaków, jak i dla losów polskości na Wołyniu, a także dla rozwoju całości stosunków polsko- -ukraińskich. Szaleńcza akcja morderców ukraińskich, wypełniająca pragnienia sowieckich i niemieckich interesów politycznych,

stawia społeczeństwo polskie i polskie czynniki kierownicze w obliczu wyjątkowo ciężkich i odpowiedzialnych decyzji. Zbrodnie wołyńskie wymagają od nas zdecydowanego odporu, ale zarazem i wyjątkowego rozsądku politycznego.

 

 

Akcja w Warszawie, 26 marca 1943 r.

Jest punktualnie godz. 17.30. Ze skrzyżowania na rogu rozlega się gwizdek „Orszy”. […] Zbliżają się. Oddział napręża uwagę. Dłonie obejmują w kieszeniach, teczkach, pod połami płaszczy kolby pistoletów, szyjki butelek [zapalających], granaty. […] na skrzyżowanie wpada więźniarka [ciężarówka więzienna]. Szofer więźniarki wykonał już skręt w lewo i teraz, przekręcając kierownicę w prawo, aby przejechać po krzywiźnie w kształcie litery „S” i zniknąć w ulicy Nalewki […]. Na maskę wozu celnie padają cztery butelki. To „Anoda” uderza ze swoją sekcją. […] Szofer osuwa się na kierownicę. Siedzący obok niego dwaj gestapowcy otwierają drzwi i wypadają na jezdnię. Palą się na nich mundury, ogień ogarnia motor i szoferkę. Silnik staje. Lecz wóz wolno toczy się naprzód w ulicę Długą w kierunku ulicy Przejazd. […] Sekcje „ataku” widzą już tył więziennej budy [ciężarówki więziennej], a w niej na skraju po dwóch bokach tylnej ławeczki dwie postacie gestapowców. To są już ostatni z konwoju. Ale pierwszy moment zaskoczenia i oszołomienia minął. Widać jak dobywają pistoletów i zaczynają strzelać. […] sekcja „sten I” [Sten – marka pistoletu maszynowego] przebiegła przez jezdnię i razem z sekcją „butelki” ukryta pod filarami Arsenału zaczyna ostrzeliwać Niemców. W czasie przebiegania pada raniony „Buzdygan”. […] Strzały gestapowców są celne. […] przytrzymują „atak” pod filarami. […] Moment kryzysu mija. Przełamuje go „Zośka”, porywając za sobą wszystkich do ataku. Jeden z dwóch siedzących z tyłu więźniarki gestapowców nie wytrzymuje nerwowo, zsuwa się na ziemię i chroni za maską samochodu. Jest ranny. Drugi pozostaje bez ruchu w pozycji siedzącej. Za chwilę okaże się, że nie żyje. Auto zostaje zdobyte. […] W tym momencie przeciągły gwizdek dowódcy zwołuje rozproszony oddział. Jest godzina 17.45. Akcja trwała niepomiernie długo – piętnaście minut. Trzeba kończyć, kończyć co prędzej. Za chwilę tu będzie pełno zaalarmowanej policji. Gdy „Kołczan” sprawnie otwierał klapę ciężarówki, pękł ostatni symbol niemieckiego porządku. Wolność. Więźniowie wyskakują na jezdnię. Ci, co są dalej, tłoczą się ku wyjściu. W głębi nosze z „Rudym”. […] – Jest „Rudy”! Jest! – Dekawka [samochód marki DKW] wstecznym biegiem podjeżdża do więźniarki. Koledzy ramionami podpierają „Rudego”. W jego szeroko otwartych dużych, oczach jakby cień uśmiechu. Lecz wygląda strasznie.

S. Broniewski, Akcja pod Arsenałem, Warszawa 1972.

 

 

Drukuj E-mail