CO SIĘ MÓWIŁO, TO SIĘ UWIŁO1.
O PRZYSŁOWIACH, POWIEDZENIACH I PORZEKADŁACH
"Język jest potężniejszy od miecza".
Eurypides, grecki tragediopisarz
POLSZCZYZNA - ŁATWIZNA?
Językową rekwizytornię odwiedzają tylko mole. No i może jeszcze Bralczyk z Miodkiem. A szkoda. Bo to nie skansen, ale żywe muzeum, które opowiada niesamowite historie. Gdyby jego bywalcami byli np. politycy, pewnie wówczas ich język nie byłby potwierdzeniem biblijnej sentencji:
Nawet głupi, gdy milczy, uchodzi za mądrego,
a kto zamyka swoje wargi – za rozumnego.
(Prz 17, 28)
A tak? Politycy mówią "w cudzysłowiu", otwierają "puszkę z Pandorą", niektórzy "cofają się do tyłu", inni "wracają z powrotem". Jedni mylą "insurekcję" z "rezurekcją", drudzy "hekatombę" z "hatakumbą". A pewna posłanka dramatycznie apeluje, aby "nie wciskać jej dziecka z kąpielą do brzucha". Znamienne, że te językowe kurioza nie mają przynależności partyjnej. Ot, takie porozumienie ponad podziałami. Egzemplifikacja ponadczasowej refleksji George'a Orwella: Niechlujność języka ułatwia posiadanie głupich myśli.
Ale wystarczy tych złośliwości, bo historia mowy kryje intrygujące tajemnice, a etymologia niektórych wyrazów może być zaskakująca. Weźmy choćby słowo "kurdupel" używane jako inwektywa. Otóż dosłowne znaczenie tego leksemu może być... komplementem. Prawdopodobnie „kurdupel” wywodzi się od wyrażenia „coeur du peuple”, którym to Francuzi obdarzyli Napoleona Bonaparte! A znaczy... "serce ludu". Nawiasem mówiąc Napoleon miał 168 cm wzrostu. Podobnie jak pewien polski polityk (zresztą częsty adresat tej inwektywy). Przypadek?
Już Biernat z Lublina (pisał po polsku jeszcze przad Rejem) twierdził, że "z językać wszystkie mądrości". No bo przecież przysłowia, powiedzenia i porzekadła - zwijające słowa w metafory, tak, aby biła z nich retoryczna powaga - utrwaliły dawne zwyczaje, etyczne prawdy czy też sposób postrzegania świata. To codzienność zamknięta w języku, który petryfikuje przeszłość, porządkuje moralny chaos, oswaja z paradoksami codzienności. I wprzęga nas we wspólnotę żyjących w tej samej kulturze, bowiem ten ekstrakt zbiorowych doświadczeń niczym echo odbija się od ścian współczesności.
PAL GO SZEŚĆ I UMARŁ W BUTACH
Ażeby prawda dobyła się z twoich ust i abyś poniechał obrażania uszu sędziów, niniejszym osądzamy i skazujemy cię na poddanie męczarniom. To słowa papieża Innocentego IV, który dał Inkwizycji prawo do stosowania tortur (także wobec dzieci) w celu wymuszenia zeznań. Inkwizycyjne SPA oferowało różne atrakcje, np. strappado, czyli podwieszanie na linie za związane z tyłu ręce; toca, czyli podduszanie strumieniem wody zakneblowanej osoby i potro, czyli krępowanie i zaciskanie sznurem.
Średniowiecze znało także zabiegi modelujące ciało: gotowanie we wrzątku, bastonadę (zatłuczenie na śmierć), łamanie kołem czy hiszpańskie łaskotki (masaż pleców wałkiem uzbrojonym w kolce). Widowiskowe zadawanie bólu gromadziło gapiów, bo - jak mówi Lakmus w sztuce "Jak wam się podoba" Szekspira - muzyka gruchotanych kości dostarcza niezapomnianych wrazeń akustycznych ("trzask łamanych żeber może pieścić delikatne uszka dam"). Pewnie takie dźwięki można było usłyszeć podczas miażdżenia skazańcowi stóp żelaznymi butami (rodzajem imadeł). Tortury te często kończyły się śmiercią, dlatego mówiło się, że skazaniec "umarł w butach". Nic dziwnego, że dziś używamy tego frazeologizmu na określenie beznadziejnej sytuacji.
Do ulubionych zabiegów Inkwizycji - wszechmocnych panów życia i śmierci, [którym] podoba się władza, upaja terror i siany postrach jak napisze A. Sapkowski - należało przypalanie ogniem. Powiedzenie "pal (to) sześć" - stosowane, gdy chcemy powiedzieć, że wszystko nam jedno i rezygnujemy z czegoś, co uznaliśmy za nieistotne - etymologicznie odsyła nas do popularnej tortury, polegającej na - jakżeby inaczej - sześciokrotnym przypiekaniu skazańca. (Ażeby wzmocnić efekty wizualne i akustyczne skórę oskarżonego smarowano olejem). Jeśli ten nie przyznał się do przestępstwa i przeżył szóste przypalanie, wypuszczano go na wolność. Takie przypadki z kolei leżą u źródeł wyrażenia "szóstka oszustka". Były one niezmiernie rzadkie, stąd też ten frazeologizm nie cieszy się popularnością.
Podobną fascynację okrucieństwem, przypominającą średniowieczne eventy, odnajdziemy u Sienkiewicza, którego bohaterowie lubią od czasu do czasu jeńca "żywcem przypiec" albo "wziąć na spytki" (czyli na tortury, "spytka" to skręcony rzemień). Autor Trylogii - nota bene wielbiciel Homera, stąd u niego epicki rozmach - często opisuje fizyczne cierpienie, wykorzystując retorykę widowiska (np. na śmierć "patrzyli wszyscy, jakoby w dawnym cyrku rzymskim"). Troszczy się przy tym nie o empatię wobec ofiar, ale przede wszystkim o atrakcyjność fabuły2. Wystarczy przypomnieć pornografię okrucieństwa w "Quo vadis", np. w scenie, gdy Neron z sadystyczną rozkoszą przypatruje się dziewczątkom niedorosłym, rozrywanym przez dzikie konie. Albo wyszperać ten fragment "Pana Wołodyjowskiego":
Tymczasem wachmistrz rzekł:
– Pani wybiła ci jedno oko, a ja sobie ślubowałem, że ci wywiercę drugie.
I to rzekłszy zapuścił ostrze w źrenicę, zakręcił raz i drugi, a gdy powieka i delikatna skóra otaczająca oko owinęły się już naokół skrętów świdra – szarpnął. Wówczas z obu jam ocznych Azji wypłynęły dwa strumienie krwi i płynęły jakby dwa strumienie łez po jego twarzy.
A w jednej z najbardziej znanych scen "Potopu" zdrajca Kuklinowski uradowany wizją, że "boczków przypiecze" Kmicicowi, chwilę później z oprawcy stanie się ofiarą poddaną tej samej torturze:
To rzekłszy, [Kmicic] podniósł kwacz i przyłożył go do boku nieszczęsnego wisielca, lecz trzymał go dłużej, dopóki swąd spalonego ciała nie począł się rozchodzić po stodole.
Sienkiewicz po prostu inscenizuje w słowach, czyli ubiera w efektowną literacką formę, niepokojącą myśl Fryderyka Nietzschego: przypatrywanie się cierpieniu sprawia przyjemność, zadawanie cierpienia jeszcze większą. Zresztą wystarczy przypomnieć sobie archetypiczny mit o Apollinie i Marsjaszu - w którym to dumny bóg obdziera ze skóry pyszałkowatego fletnistę, rozkoszując się jego krzykiem - aby przyznać rację zarówno polskiemu nobliście, jak i niemieckiemu szaleńcowi.
Etiudy okrucieństwa - analogicznie jak u Sienkiewicza stymulujące przyjemność odbiorcy - odnajdziemy w grach komputerowych oraz współczesnym filmie i serialu (np. "Squid game"). Nieprzypadkowo w wierszu Herberta „Podróż do Krakowa” bohater liryczny zauważa:
Potop to co innego
czytasz i jakbyś widział
dobra – powiada – rzecz
prawie tak dobra jak kino.
Język to palimpsest, na którym zapisano ludzkie emocje i praktyki. Bez trudu jednak odczytać z niego można, że teatr okrucieństwa zawsze miał dużą publiczność. Ale ekscytacja "igrzyskami śmierci" szybko powszednieje. Wiedziały o tym paryżanki, które w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej znudzone codziennym spektaklem dekapitacji szydełkowały w cieniu gilotyny. Wiedzą o tym także widzowie serwisów telewizyjnych oglądający przy kolacji masakrę ludności w Strefie Gazy...
NIE WYLEWA ZA KOŁNIERZ KTO NIE W KIJ DMUCHA
Jeżeli uważamy, że coś zasługuje na podziw i uznanie, używamy powiedzenia "nie w kij dmuchał". Dlaczego? Gdzie tu sens? Otóż słowo "kij" było kiedyś nazwą kieliszka: wąskiego i wysokiego, pozbawionego nóżki i stopki. Taki kształt powodował, że nie można go było odstawić przed wypiciem zawartości. Z kija-kielicha należało więc wychylić trunek jednym haustem, bez zaczerpnięcia oddechu, czyli inaczej mówiąc… bez wydmuchnięcia powietrza do środka. Staropolska gorzałka miała swoją moc (okowita ok. 80%), więc wypicie zawartości było nie lada wyczynem, stąd w języku utrwaliło się powiedzenie "nie w kij dmuchał". Jeśli pijącemu się ta sztuka nie udawała... wylewano mu za karę kielich wody za kołnierz. Wielu więc starało się podołać wyzwaniu, bo zgodnie z sarmackim kodeksem honorowym "lepiej zostać słynnym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem". Personifikacją tej sentencji może być, najzamożniejszy magnat w Rzeczypospolitej II poł. XVIII wieku, książę Karol "Panie Kochanku" Radziwiłł, który zyskał sławę "pijaka, z natury mało się różniącego od szalonego" (był pierwowzorem stolnika Horeszki z "Pana Tadeusza" Mickiewicza). O ulubionej rozrywce wojewody wileńskiego wspomina oświeceniowy pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz, który w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III” poświadcza, że ten wpływowy magnat miał właśnie w zwyczaju "nalać z tyłu za kołnierz wina leniwo pijącemu". Popularny "staropolski prank" odnotowuje także Henryk Rzewuski w zbiorze gawęd szlacheckich (spisanych za namową Mickiewicza) "Pamiątki Soplicy":
Nawet przy końcu biesiady pito z kijów. Kij (...) był szklany, dęty i gdy go przykładano do ust, trzeba go było koniecznie wypróżnić, nie oddalając z ust; inaczej pijący został obryzgany i za kołnierz wlewano mu kielich wody.
Stąd właśnie o kimś, kto pije dużo i chętnie, dzisiaj mówi się, że "nie wylewa za kołnierz". Źle pojętą szlachecką gościnność (Jakże nie poczęstować, gdy kto w dom przychodzi?/ Jak częstować, a nie pić? i to się nie godzi ironizował Krasicki) wspiera swym autorytetem Mickiewicz, który w "Panu Tadeuszu" tak nobilituje jednego z Dobrzyńskich:
Tylko jeden Konewka, któremu w powiecie
Nie znajdziesz równie mocnej głowy przy bankiecie,
Konewka, co mógł wypić lipcu dwa antały
Nim mu splątał się język i nogi zachwiały.
W ten sposób wieszcz niweczy wysiłek oświeceniowych edukatorów, którzy smagali pijaństwo biczem satyry, ale - jakby tego było mało - nonszalancko ustami narratora utrwala stereotyp, że: wódka [to] napój miły dla Polaka. Niewątpliwie producenci napojów spirytusowych odnaleźli w tej frazie inspirację, skoro na sklepowych półkach można odnaleźć "czystą" z etykietami: Pan Tadeusz, Soplica czy Mickiewicz. Wiadomo, że wszelkie spirytualia to jedynie makijaż rzeczywistości, dlatego np. na smukłej butelce Mickiewicza odnajdziemy copywriterskie mydlenie oczu: wyrafinowany i subtelny alkohol to swojego rodzaju hołd dla jednego z najwybitniejszych polskich poetów. Również producent "Pana Tadeusza" perwesyjnie rozsmakowany w polszczyźnie Mickiewicza - i zdaje się w swoim wyrobie - obwieszcza cynicznie, że pijąc jego wódkę możemy poczuć, że stajemy się częścią tej pięknej historii, która rozpoczyna się na kartach epopei. Owszem, możemy, ale puścić cringe'owego pawia... Nawiasem mówiąc, ten jeden z najbardziej rozpoznawalnych produktów polskiego przemysłu gorzelniczego został ogłoszony w dniu premiery filmu Andrzeja Wajdy, będącego ekranizacją "Pana Tadeusza" (październik 1999r.). No i w ten sposób spełniło się marzenie wieszcza, aby jego dzieło "zbłądziło pod strzechy"...
PIERWSZE KOTY MYSZKĄ NIE TRĄCĄ
Na posiedzenie Sejmu 27. czerwca 2024 jeden z posłów skierował do Donalda Tuska słowa będące cytatem z "Potopu" Sienkiewicza: "Mości elektorze! Dość kota ogonem odwracać! Dość wykrętów i mitręgi!". Przytoczone wyżej słowa Zagłoby miały być literackim komentarzem do pokrętnych wypowiedzi premiera dotyczących budowy CPK. Dlaczego sytuację definiowaną jako "przedstawianie jakiejś sprawy w sposób fałszywy, odwracanie uwagi od prawdziwego problemu" określa się frazeologizmem "odwracać (wykręcać) kota ogonem"? Zapewne złapanie kota za ogon i odwrócenie go jest niezwykle trudne i dlatego ekwilibrystykę słowną polegającą na przeinaczaniu faktów określamy tym związkiem wyrazowym. Zresztą czasowniki odwracać i wykręcać znaczyły kiedyś tyle, co "przeinaczać, przekręcać coś".
Dla wielu użytkowników języka zwrot ten "trąci myszką". Czyli jest już archaiczny i niemodny. Warto wiedzieć, że w tym wypadku "myszka" to nie gryzoń lecz... wino. Stęchłe, zepsute, o nieprzyjemnym zapachu. Zapewne takim, trącącym myszką, trunkiem Rejent poczęstował Papkina w "Zemście" Fredry. Dlatego ten tchórzliwy chwalipięta pozwala sobie na impertynencję:
Cienkusz! (pije) deresz! (pije)
Istna lura, Panie bracie,
Cóż, lepszego tu nie macie?
Aby pozostać w konwencji frazeologii animalistycznej, przywołajmy jeszcze jedną scenę z komedii Fredry, w której dwulicowy mitoman Papkin śpiewa piosenkę Oj, kot, pani matko, kot. W filmowej adaptacji "Zemsty" (reż. A. Wajda) przyśpiewka Papkina - w interpretacji Romana Polańskiego - to iście... kocia muzyka. A melodii i poczucia rytmu w niej tyle, co... kot napłakał (łzy u tego futrzaka pojawiają się jedynie na skutek mechanicznego podrażnienia oka).
Ambiwalencja w postrzeganiu kota została utrwalona nie tylko w warstwie leksykalnej polszczyzny, ale także w historii życia codziennego. W starożytności był darzony szacunkiem, otaczono go czcią (w Egipcie zabicie kota było przestępstwem karanym śmiercią). Z ołtarza kocur został strącony w średniowieczu, kiedy zaczęto utożsamiać z nim przebiegłość, zło i zdradę. Stał się symbolem ciemności i grzechu (w wiekach średnich koty torturowano i palono na stosie, co miało rzekomo zapobiegać promieniowaniu diabelskich mocy), zwiastunem śmierci. Przesąd ten do dziś przecież każe nam omijać czarnego kota.
Ludowy obraz świata koncentruje się wokół elementów człowiekowi najbliższych, otaczających go na co dzień, stąd rozbudowana symbolika zwierząt (najczęściej psów i kotów), czego w naszym antropocentrycznym przecież języku dowodzą elementy zoonimiczne. To właśnie z folklorystycznych przeświadczeń pochodzi powiedzenie "pierwsze koty za płoty". Jego źródłem jest przesąd mówiący o tym, że pierwsze kocięta z miotu są bardziej chorowite, słabsze, mniej wartościowe, dlatego wyrzucano je za płot okalający gospodarstwo. Dziś metaforycznie tak możemy powiedzieć o pierwszej podjętej próbie, która z reguły bywa niepomyślna.
Innym idiomatycznym porzekadłem jest "kupowanie kota w worku". Zwrot ten najprawdopodobniej ma swe źródło w praktykach sprzedawania (a więc i kupowania) na targach kotów w workach. Robiono tak z obawy, by zwierzę nie zapamiętało drogi do domu i nie uciekło nowym właścicielom do miejsca, z którego je przywieziono. No i tu jest, nomen omen, pies pogrzebany, bo koty w średniowieczu były cenionym towarem (na skutek wybijania zwierząt oskarżanych o służenie diabłu, malała podaż, wzrastał popyt). Nie inaczej było po II wojnie światowej. Wystarczy przypomnieć scenę z komedii "Sami swoi", w której Pietia za kota zapłacił dwa worki pszenicy (o rowerze nie wspomnę). Widzowie zapewne pamiętają, że bohaterowie filmu Sylwestra Chęcińskiego, Kargul i Pawlak, raz po raz drą koty albo inaczej mówiąc... wieszają na sobie psy. Skąd ten zwrot w naszym języku? W średniowieczu zwierzęta, które popełniły przestępstwo, były sądzone w podobny sposób jak ludzie. Często skazywano je na karę śmierci, niejednokrotnie poprzez powieszenie. Najczęściej sądzone były psy. Właśnie z tych średniowiecznych praktyk wywodzi się związek frazeologiczny „wieszać na kimś psy”, oznaczający "obmawianie, oczernianie, szkalowanie". Popularne czworonogi zresztą przez długie wieki nie miały dobrej passy, co zarejestrował nasz język. Do dziś przecież można "zejść na psy" (wyrzutków społecznych często wypędzano z miast, aby żyli wśród bezpańskich psów), "łgać jak pies", "czuć się jak zbity pies" czy "odszczekać coś". Nawet pogoda bywa "pod psem". A "pieskie życie"? Jest nędzne i pełne trudu. Jakby tego było mało, słowo "kanalia" pochodzi od łacińskiej nazwy psa - "canis".
I pomyśleć, że w tym roku wakacyjną imbę wywołało stwierdzenie prof. Jerzego Bralczyka, że pies zdycha... No bo przecież wolimy, gdy słowa mają smak waty cukrowej, a nie gorzkich fusów kawy. Prawda?
A NUŻ, WIDELEC TRAFISZ NA TAPET(Ę)
Nie, to nie błąd. Właśnie "nuż", a nie "nóż". "Nuż" to dawna partykuła, zachowana do dziś tylko w połączeniu "a nuż, widelec". Homonimiczność form nuż - nóż stanowi podstawę tej gry słownej. Po prostu fonetyczne brzmienie słowa "nuż" asocjacyjnie podsuwa uzupełnienie tego wyrażenia o... "widelec". Ten energetyczny retorycznie frazeologizm - a nuż, widelec - używany jest do wyrażenia nadziei, że coś się wydarzy.
Swego czasu portale internetowe cytowały innowacyjną lingwistycznie wypowiedź jednego z polityków: „W ten sposób na tapetę trafiła Polska i to podkreślona wężykiem”. Kalka językowa trafić na tapetę jest bardzo często używanym frazeologizmem w znaczeniu "być tematem rozmów, dyskusji". Co tapeta ma do omawiania? Ano nic. Bo nie o tapetę idzie w tym powiedzeniu, tylko o tapet - ten tapet. Czyli z niemieckiego: zielone sukno przykrywające stół, przy którym dawniej toczono obrady. I właśnie do tego znaczenia słowa tapet nawiązuje popularne powiedzenie być na tapecie (ewentualnie: mieć coś na tapecie - coś omawiać, zajmować się czymś w danej chwili). Oczywiście, wydawnictwa normatywne zwrot "trafić na tapetę" ocenią jako błąd. To logiczne, ale absurdalność tego frazeologizmu jest chyba rozpoznawalna tylko dla językowych purystów. Sprawę komplikuje fakt, że wyrazy tapet i tapeta mają tę samą etymologię - pochodzą od łacińskiego tapetum, które oznacza "jednostronnie zabarwioną tkaninę". Poza tym “tapeta” jest wyrazem powszechnie używanym w przeciwieństwie do archaicznego dzisiaj rzeczownika “tapet”. No i "bycie na tapecie" wielu użytkownikom współczesnej polszczyzny nie kojarzy się ani z zielonym suknem, ani nawet z dekoracją ścian, ale z... grafiką na pulpicie komputera.
W PUSTYNI, NA PUSZCZY I TAM, GDZIE PIEPRZ ROŚNIE
Co jakiś czas powraca w mediach dyskusja na temat kanonu lektur szkolnych, ale jest to jedynie propagandowa fikcja, inscenizacja iluzorycznej troski o "młodzieży chowanie". Przecież dla mocodawców ważniejsze od literatury są "paski dnia"... Być może dlatego, że pozwala ona na kreacyjne symulowanie alternatywnego świata, uczy krytycznego namysłu i nakręca niezgodę na rzeczywistość (Bunt wznieci słowo poety przestrzega Miłosz).
Jednym z tytułów budzących kontrowersje jest niespodziewanie "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza. Wg przeciwników anachroniczna powieść pełna rasistowskich klisz, kolonialnej pychy i patriarchalnej wyższości. Wg zwolenników świetny punkt wyjścia do dyskusji o współczesnej Europie. W świadomości Polaków tytuł "W pustyni i w puszczy" tak się zakonserwował, że nikt chyba się nie zastanawia dlaczego "w pustyni"? Przecież nawet Beata Kozidrak (Bajm) wie, że "nie ma wody na pustyni"... Prawdopodobnie Henryk Sienkiewicz, pisząc w 1910 roku powieść o przygodach Stasia i Nel i nadając jej tytuł "W pustyni i w puszczy", sięgnął po archaiczne znaczenie słowo "pustynia", jako "pustego, niezamieszkanego przez nikogo miejsca" i dlatego poprzedził je przyimkiem "w", a nie "na". Skoro coś się mogło rozgrywać "w puszczy", to analogicznie - i "w pustyni", czyli tak samo miejscu odludnym, niezamieszkanym. W staropolszczyźnie słowa "pustynia" i "puszcza" były więc synonimami, obydwa pochodzą zresztą od prasłowiańskiego przymiotnika pustъ ("pusty, bezludny"): stąd właśnie "pust(ynia)" i "pust(szcza)", uproszczona z czasem do formy "puszcza".
Potwierdzenie synonimiczności tych słów odnajdziemy także w tłumaczeniach Biblii. W przekładzie ks. Jakuba Wujka (XVI w.) frazeologizm ma postać "głos wołającego na puszczy" (np. Mt 3, 3), w przekładach nowszych występuje już w formie: "głos wołającego na pustyni". Skąd ta zmiana? Po prostu w języku nowopolskim znaczenie słowa „puszcza” uległo zawężeniu i co prawda to nadal miejsce puste, niezamieszkałe przez ludzi, ale pełne drzew i dzikich zwierząt. Zresztą nieważne, czy wołamy "na pustyni" czy "na puszczy", to i tak "słowa, lekceważone, trafiające w próżnię".
Biblijną proweniencję ma także wyrażenie "sól ziemi" (Mt 5,13), oznaczające osobę godną podziwu, kogoś kto stanowi największą wartością danej społeczności. Bowiem w Biblii sól symbolizowała siłę i męstwo. Stanowiła także dodatek do każdej ofiary (podkreślała w ten sposób więź między Bogiem a człowiekiem). W antycznych czasach szukać więc należy korzeni frazeologizmu "słono za coś płacić". Wypłatę w postaci soli dostawali niekiedy rzymscy żołnierze (było to tzw. salarium, dlatego dziś "wynagrodzenie" w języku angielskim to "salary"), a w średniowieczu sól nazywano "białym złotem" (za beczkę tego minerału o wadze kilkuset kilogramów można było kupić całą wieś). Odkrycie cennego surowca w postaci soli kamiennej w Wieliczce (XIII w.) okazało się zbawienne dla królewskiego skarbca, bo np. dzięki dochodom z wydobycia soli, Kazimierz III Wielki mógł ufundować Akademię Krakowską. Zapewne nasz władca był przekonany, że niewiedza słono kosztuje...
Skoro sól nazywano "białym złotem", nietrudno się domyśleć, że "czarnym złotem" określano pieprz. W średniowieczu był on dostępny jedynie dla najbogatszych. Dawano go królom w podarkach, umieszczano w posagach, płacono nim grzywny. Pieprz był niezwykle rzadki (przez co cenny). Śladem językowym jego znaczenia jest wyrażenie: "tam, gdzie pieprz rośnie". Czyli gdzie? Na pewno daleko. Prawdopodobnie w Indiach (stamtąd pochodzi ta przyprawa), ponieważ w czasach, gdy ukuto to powiedzenie uważano, że Indie leżą gdzieś na końcu świata. (Wartość pieprzu drastycznie spadła właśnie po odkryciu drogi morskiej do Indii pod koniec XV wieku).
Jak widać, nie tylko w kuchni sól i pieprz są nierozłączne. Zupełnie jak Serce i Rozum w zabawnym internetowym viralu, wykorzystującym homonimiczność nazwy jednej z przypraw. Wiadomo, że sól to znak przyjaźni (witamy przecież gości "chlebem i solą"). A pieprz? A pieprz... Sprawdźcie sami.
GDY PRZYSŁOWIA UMIERAJĄ, LUDZIE MĄDROŚĆ ZATRACAJĄ
Językowe starocie to nie tylko retoryczne klisze podpowiadane usłużnie przez pamięć - niczym autouzupełnienia w wyszukiwarce Google'a - ale także przestrzeń zbiorowej kultury i znak tożsamości narodowej. Dlatego nie mówmy, jak Zagłoba, tylko po to, żeby się para w gębie nie zagrzała, bo przecież - ostrzega mądrość ludowa - "co język naplecie, tego ręce nie rozwiążą". Pielęgnujmy nasz język, wszak służy on także do przyjemności. I to nie tylko przyjemności mówienia...
Jarosław Olczak
1. Cytat z wiersza J. Tuwima "Składnia"
2. Szczegółowo zagadnienie to omawia R. Koziołek w ksiązce "Ciała Sienkiewicza"
BIBLIOGRAFIA
Andrzej Bańkowski, Słownik etymologicznym języka polskiego, Warszawa 2000
Ryszard Koziołek, Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy, Wołowiec 2018
Ryszard Koziołek, Czytać, dużo czytać, Wołowiec 2023
Helena Sojka-Masztalerz, O inwektywach zwierzęcych w języku polskim, "Acta Universitatis Wratislaviensis" No 3225, Kształcenie Językowe 8 (18), Wrocław 2010
https://nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe
https://culture.pl/pl/series/ta-cudowna-polszczyzna