RECYKLING CIERPIENIA. "SOŃKA" IGNACEGO KARPOWICZA (RECENZJA)

Ignacy Karpowicz o miłości niemożliwej. Wbrew światu i słowu. Pobłyskiwały dwie stalowe błyskawice na jego mundurze. Wydawało mi się, że te błyskawice, tak blisko siebie, rozpalone na moment w oślepiającym blasku – to my. Sonia,  która „ma spracowane ręce, małe radości, skryte uczucia” i która ojcu zastępuje żonę  oraz  Joachim – esesman o oczach błękitnych. Czasy II wojny światowej, maleńka wieś na Podlasiu.

Ignacy Grycewski – warszawski bufon, reżyser teatralny – kilkadziesiąt lat później przypadkowo „przybył z niewidzialnej dali, żeby wysłuchać, zrozumieć i pożegnać Sonię”.  Efekciarsko inscenizuje w wyobraźni słyszaną – okrutną, pełną nienawiści i upokorzenia – opowieść. Przekłada jej słowa na scenariusz (teraz damy dokumenty o zagładzie gródeckich Żydów;  teraz aktorka grająca Sonię robi długą pauzę), dokonuje „recyklingu cierpienia i śmierci” na tle teatralnych dekoracji.

Jedna z najbardziej przejmujących scen to ta, w której Sonia dowiaduje się  o zbrodniach, za które odpowiedzialny jest Joachim („Mój jasny Joachim”). Jej pierwszy mężczyzna, miłość jej życia, esesman, morderca, ojciec jej dziecka. Wcześniej ze słów ukochanego (Juden, Schweine, Raus, Schiessen) składa – niczym z puzzli –  sielankowy obraz: Będziemy jeździć do kurortów nad morze (morze to po niemiecku Juden). Będziemy mieli kota o imieniu Raus. Kot będzie się wygrzewać w słońcu i łowić Schweine (to po niemiecku myszy). Kiedy jest świadkiem mordu na miejscowych Żydach (fontanna kropelek krwi i pokruszonych kości) już nie myśli, że „Juden to po niemiecku morze, że Raus to kot, a Schweine to myszy”. Uświadamia sobie, że „za dużo rozumie w tym kompletnym niezrozumieniu”.

„Sońka” wpisuje się także w – obecnie wykluczaną ze społecznego dyskursu – dyskusję dotyczącą jedynej słusznej wizji historii (wmawia się nam, że na czasy II wojny światowej należy patrzeć jedynie poprzez pryzmat powstania warszawskiego, a nie np. z punktu widzenia mieszkańca małego miasteczka czy podlaskiej wioski). Historyczny patos każe gloryfikować śmierć powstańców, a nie dostrzegać, że historia „jest zawsze przeciwko ludziom, a najbardziej –  kobietom”; pomija milczeniem bolesną tęsknotę zwyczajnych ludzi za  zwyczajnym światem – bez przemarszu wojsk, bez słów wielką krzyczanych literą, bez Godziny W i innych cmentarzy. A książka Karpowicza jest właśnie opowieścią o dwóch tygodniach ukradzionych historii.

Mimo narracyjnego dystansu, gry z konwencją baśni, ironii,  świetnie skomponowana „Sońka” chwyta czytelnika za gardło. Do utraty tchu.

Jarosław Olczak

Drukuj E-mail