ODDECH LOSU. "MIKROTYKI" PAWŁA SOŁTYSA (RECENZJA)

„Mikrotyki” to prozatorski debiut Pawła Sołtysa, autora tekstów i muzyka znanego jako Pablopavo. W jego opowiadaniach można bez trudu odnaleźć elementy znane z  piosenek – obserwację codziennego, odchodzącego do przeszłości, życia, mądry smutek i pogodną nostalgię. W 2014 jury przyznając mu Paszport Polityki (w kategorii Muzyka) uzasadniło swój wybór „łączeniem podwórkowej lokalności z poetycką głębią i odtwarzaniem obyczajowego kolorytu Warszawy”. Nietrudno uchwycić te elementy w „Mikrotykach”, a pierwszoosobowy narrator zbierając okruchy rzeczywistości, przypatruje się swoim bohaterom z czułością i empatią.

Opowiadała o tym i trochę się śmiała, ale żal jej było, że umarł ten mąż, który miał zawsze tysiąc pomysłów i setkę planów (…), więc trochę też płakała i wiśniowy róż do policzków w zetknięciu z łzami wyglądał jak grube krople wina, a my słuchaliśmy i też się śmialiśmy, i było nam rozdzierająco smutno (…).

Krótkie („mikro”) historie – często pozbawione pointy – niespodziewanie uderzają głębią, prawdą emocji i czasu. Przypominają czarno-białe uliczne fotografie. Zatrzymany w kadrze oddech losu. Ot, dwoje zrezygnowanych ludzi popatrzyło na siebie, on nieco dłużej, ona dwie sekundy, smutek wisi w tej knajpie, tak że trzeba go czymś popić („Pojedynczy mężczyzna”).

Sołtys pisze o papierosach (świetne opowiadanie „Szlugi”), oszpeconej młodej fryzjerce, śmierci kota, złodzieju słoniny dla sikorek, lokalnych pijaczkach z zasadami, chłopakach z osiedla próbujących gangsterki, szwędaniu się po mieście i oczywiście nastoletnich niespełnionych miłościach. Kondensuje treść, posługuje się elipsą, ale niedopowiedzenia, zaskakujące metafory (śmiechy kolegów ułożyłem tam, gdzie wcześniejsze docinki i krzywe spojrzenia, w cichym schowku na późniejsze nerwice) i porównania (pstrykam zatrzaskiem papierośnicy jak haftką biustonosza) wszyte w  pozornie oczywistą strukturę języka, nadają „Mikrotykom” uniwersalny wymiar. Jak choćby w zdaniu o siostrach Miller, które „ładniały godzina po nocnej godzinie, żeby łamać serca naszym starszym kolegom, ładując ich w dzieci, dzikie emigracje i kosztowne rozwody”.

Te podszyte melancholią „mikroobrazki” – strzępy narracji rozgrywających się u schyłku PRL-u i początków transformacji – są także przypowieściami o prawdziwych relacjach międzyludzkich: godności, szacunku, solidarności. A ostatecznie okazuje się, że „jakoś tak jest, że miłość prześwituje”.

Jarosław Olczak

Drukuj E-mail